Sorrento, miasto o zapachu cytryn
Kiedy planowaliśmy naszą podróż po Włoszech wiedziałam, że oprócz Toskanii drugim miejscem jakie chciałam koniecznie odwiedzić to Sorrento. Miasto, które słynie z drzewek cytrynowych i pomarańczowych. Po raz pierwszy usłyszałam o nim w filmie „Wesele w Sorrento”. Zaczarowana oglądałam ten film kilka razy i wracałam do niego jeszcze kilka po to, żeby zobaczyć te cudne kadry. Oczywiście wiedziałam, że nie wszystkie sceny były w nim kręcone, ale i to nie przeszkadzało mi, żeby tutaj przyjechać. Nasza przygoda w tym mieście trwała trzy dni i jak dla mnie na pierwszy raz było to wystarczająco. Nazwa tego miejsca pochodzi ona od mitycznych syren Surrentum.
Mając dokładnie dwa i pół dnia zastanawialiśmy się jak wykorzystać ten czas w pełni. Nie jesteśmy typami osób, które muszą zajrzeć do każdego kościoła czy katedry. Czasem całkowicie omijamy te atrakcje, aby zgubić się w wąskich uliczkach, posmakować lokalne przysmaki, wypić kieliszek dobrego wina czy zwiedzić okoliczne miejscowości. I właśnie tak spędziliśmy ten czas. Więc wybaczcie, ale jeśli szukacie tutaj zdjeć z Kościoła San Francesco d’Asisi lub z Muzeum Correale di Terranova to niestety muszę Was zawieźć, gdyż nic podobnego w tym wpisie nie znajdziecie.
Pierwszego dnia po rozpakowaniu bagaży przebraliśmy się już na kolację i wyruszyliśmy w poszukiwaniu jakiejś dobrej restauracji. Sama droga z San Gimignano, która trwała siedem godzin trochę nas wymęczyła więc w dniu przyjazdu na nic innego nie było nas stać. Trafiliśmy do L’Abate i się nie zawiedliśmy.
Kolejnego dnia postanowiliśmy pokręcić się po okolicy i poszukać wyrobów z tych sławnych cytryn. Jak się okazało daleko nie musieliśmy szukać. W samym centrum było ich mnóstwo. Zaczynając od słodyczy, wszelkiego rodzaju zapachów do domu, mydełek, ceramiki kończąc na ubraniach.
Jadąc do hotelu znaleźliśmy też coś dla dzieci więc popołudniu zabraliśmy naszego syna na niezłą zabawę.
Kolejnego dnia postanowiliśmy zwiedzić Positano i Amalfi. Biorąc pod uwagę, że podróżujemy własnym samochodem to chyba rozumiecie jakiego miałam stracha wiedząc jak kręte i wąskie są uliczki prowadzące do tych dwóch miejsc, gdzie na każdym ostrym zakręcie autobusy dawały znać trąbiąc, że jadą z naprzeciwka.
Pierwszy przystanek zrobiliśmy w Positano i ten, kto mnie obserwuje na Instagramie dokładnie wie jakie były moje odczucia po niecałej godzinie od przyjazdu. Myślałam, że szlag mnie trafi a na dodatek tak było mi żal mojego syna, który naprawdę nie narzekał schodząc i wchodząc ponad pięćset stromych schodów. W Amalfi przez półtorej godziny szukaliśmy miejsca parkingowego po to, żeby przez 45 minut zwiedzić miasto a następnie tyle samo czekać na napoje w restauracji. O naszych perypetiach w tych dwóch naprawdę przepięknych miastach pojawi osobny wpis, gdzie podam kilka wskazówek dla tych, którzy będą podróżowali po tych okolicach samochodem jak my.
Serdecznie zapraszam Was do mnie na Instagram i moje dalsze relacje z podróży.