PODRÓŻE

Miasto jak zaczarowane. Wspomnienia z Montrésor…

Czy zdarzyło Ci się dojechać lub dolecieć w jakieś nowe, nieznane dla Ciebie miejsce i poczuć się jak na innej planecie?

Ja bardzo rzadko dostępuję takiego zaszczytu, ale nie jest to efekt ilości moich wyjazdów czy doświadczeń, bo jeszcze wiele przede mną. A raczej fakt, że przed każdą podróżą wszystko dokładnie sprawdzam w Internecie. Oglądam każdy zakątek, restauracje, plaże, hotele i na google maps zrzucam małego ludzika w celu obejrzenia okolicy. Dodatkowo kamerki internetowe i sprawa załatwiona. Prawie wszystko wiem i jak tylko uda mi się już dostać do tego miejsca to prawie nic mnie nie zachwyca. Nie będę ukrywała, że lubię wiedzieć co mnie czeka, to jednak tego elementu zaskoczenia czasem naprawdę mi brakuje.

Wyjeżdżając więc jakiś czas temu na wakacje postanowiłam nic nie sprawdzać poza hotelem. Nawet nie wiedziałam ile dokładnie mamy do miasteczka i na plażę. Musiałabyś widzieć moją minę kiedy w końcu dojechałam na miejsce… Nie żeby było aż tak źle, ale okolica nie była do końca przystosowana do spędzenia wakacji z dzieckiem. Nocne imprezy, hałas w hotelu itp. nieźle uprzykrzyły nam dwa tygodnie wypoczynku. Stwierdziłam wtedy, że to był błąd i już nigdy go nie popełnię. Wydawało mi się, że skoro wracam na tę samą wyspę, którą pokochałam całym sercem i nic się nie zmieniło mimo tych przeżyć, to jednak mogłam zdecydować o innej dzielnicy czy części wyspy. Od tego momentu wróciłam więc do sprawdzania wielu informacji, ale zostawiam sobie pewne luki, żeby właśnie móc się zaskoczyć. Pomijam fakt, że może to być niemiłe zaskoczenie. Tym bardziej, że ostatnio preferujemy z mężem częste zmiany lokalizacji, więc nawet gdyby było coś nie tak, to się przemęczę, pojadę dalej, a po wakacjach będę się z tego śmiała. 

Szykując się na moje ostatnie wakacje wiele rzeczy pozostawiliśmy losowi. Po raz pierwszy nie mieliśmy zarezerwowanych wszystkich miejscówek i wcale się tym nie przejmowałam. Już po kilku dniach zobaczyłam jakie to jest wygodne. Nie ma problemów ze szybką zmianą planów, a co za tym idzie destynacji, hoteli itd. Poza tym zawsze na miejscu okazuje się, że jeszcze jest coś do zobaczenia lub zrobienia i szkoda, że nie można zostać dłużej. Dlatego też tym razem nie spinaliśmy się na maksa i zostawiliśmy sobie trochę wolnego zaplecza na takie właśnie momenty. Dzięki temu mieliśmy możliwość trafienia do wspaniałego miasteczka w centralnej części Francji.

Kiedy nasi znajomi dowiedzieli się, że jedziemy do Francji na objazdówkę podpowiedzieli nam kilka miejscówek, które warto byłoby zobaczyć. Niestety ze względu już na nasze wcześniejsze plany, a także czas jaki mieliśmy przeznaczony na wyjazd nie mogliśmy ze wszystkiego skorzystać. I tak odcięliśmy jakieś 600 km i zaczęliśmy zwiedzanie od Paryża kierując się dalej na południe. Po drodze między Paryżem, a Sintes-Maries-de-la-Mer zatrzymaliśmy się w małym miasteczku o nazwie Montrésor. To było właśnie jedno z miejsc, które podpowiedzieli nam znajomi. 

*

*

Musiałabyś widzieć moją minę kiedy po raz pierwszy szliśmy do centrum. Kilka krętych uliczek, dwie restauracje po drodze i na samym szczycie wspaniały zamek, który należał do Ksawerego Branickiego, a dzisiaj zamieszkiwany jest przez rodzinę Reyów. 

*

Po raz pierwszy od dawna poczułam się podobnie jak Owen Wilson odgrywający rolę Gila Pendera w filmie Woody’ego Allena „O północy w Paryżu”…

Kręciłam się w tą i z powrotem, przysiadałam na ławeczkach w parku i zastanawiałam się gdzie ja właściwie jestem. Zewsząd dochodził do mnie język polski, ponieważ wielu arystokratów szukało tam schronienia w trudnych czasach dla Polski. Do dziś, żyje tam wiele rodzin polskich, którzy zostali już z pokolenia na pokolenie. Prawdą jest też, że wielu z nich już nie mówi po polsku, jednak gościnność i przyjazne nastawienie do turystów sprawiła, że poczuliśmy się tam niezwykle miło. Co więcej mieszkańcy bardzo dobrze się ze sobą znają i nie ma możliwości, żeby przejść z jednego końca na drugi nie zamieniając kilka słów z osobami spotkanymi po drodze. Ludzie, którzy widzieli nas po raz pierwszy zapraszali  do swoich domów mimo, że sami mieli przyjąć swoich gości na wakacje. Było to dla mnie niezwykle miłe, bo w obecnych czasach bardzo rzadko można spotkać się z czymś podobnym. Dodatkowo znikoma ilość turystów w tak małym miasteczku powodowała, że czuliśmy się conajmniej dziwie, ale zarazem bardzo dobrze.

Przed każdym wyjazdem, szczególnie samochodem, staram się zabrać ze sobą jakieś lokalne produkty. Tym razem zapakowałam do samochodu ptasie mleczka, śliwki w czekoladzie, wyroby z bursztynu i książki o Polsce w języku angielskim [tylko takie były dostępne w Empiku], ponieważ wiedziałam, że spotkane przez nas osoby mówią w języku angielskim. Cieszyłam się, że mam komu wręczyć te prezenty, tym bardziej, że były to osoby, które często wracały do rozmów o Polsce i polskich zwyczajów, które nawet dziś pielęgnują na obczyźnie.  

Wspomniany przeze mnie zamek jest udostępniony zwiedzającym. Do tego przepiękny park żywcem jakby wyjęty z jakiejś baśni. Zbiegiem okoliczności, a także dzięki uprzejmości wielu osób, których spotkaliśmy w czasie dwudniowego przystanku mieliśmy niezwykłą okazję zostać oprowadzeni po wnętrzach zamku przez siostrę Pani Marii Rey z domu Potocka. Było to dla mnie tak niezwykłe doświadczenie i tak trudne do opisania. Dzięki temu dowiedzieliśmy się mnóstwa ciekawostek z życia Barnickich i Potockich. I tylko żałuję teraz po czasie, że tego wszystkiego nie nagrywałam, bo niestety nigdzie nie mogę znaleźć tylu informacji na temat samego miejsca jak i Ksawerego Branickiego, co usłyszałam podczas tej półtoragodzinnej wycieczce po zamku.

*

*

Bardzo Ci polecam jeśli planujesz zajrzeć w rejony Doliny Loary, aby zatrzymać się na chwilę właśnie w Montrésor, nie tylko dlatego, że jest to cudowne miasteczko, ale też dlatego, że ciągnie się za nim historia Polaków. Zjedz pyszny posiłek naprzeciwko zamku, zejdź na spacer nad rzekę, zwiedź zamek i zatrzymaj się na noc w starym młynie, który również jest w polskich rękach. Właścicielka wraz z mężem bardzo dba o atmosferę tego miejsca i nigdzie indziej nie zjesz typowego polskiego śniadania będąc we Francji! 

A wieczorem wróć do parku podziwiać przepiękne pokazy graficzne z nastrojową muzyką w tle.

*

Jestem tak bardzo wdzięczna za polecenie tego miejsca, za krótkie spotkanie ze znajomymi mimo, że sami mieli bardzo napięty plan. I z tego, że tym razem nie szperałam jak szalona po necie w poszukiwaniu więcej informacji niż miałam przed wyjazdem. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *